
Antywyborcza wyjaśnia los zaginionego kota.
Z rana w Antyredakcji telefon, jak zwykle odebrany po 30 minutach ze standardowym powitaniem „Czego?”. Zadzwoniła zapłakana pani Pelagia, a mimo że los maluczkich jest nam obojętny, ale szukamy wyłącznie tanich sensacji, przeto obiecaliśmy zająć się tą sprawą.
Otóż zaginął ulubieniec pani Pelagii, takie kudłate i łaciate coś, nazywane przez naukowców kotem, a przez właścicielkę Mruczkiem.
- Wszczęliśmy na wniosek z urzędu pilne poszukiwania, żeby w kraju żyło się bezpieczniej, a emeryci czuli się lepiej – wyjaśnia jak zwykle rzeczowo Komisarz Czesław Norris.
- Macie jakiś trop?
- No są ślady pazurów przed naszym komisariatem, dopiero co jeden z policyjnych psów wypluł ostatnio kawał kociej sierści, bo go dławiło.
Jeden z naszych papaparazzi zrobił zupełnie przypadkowo, ot dla treningu, rano przed komisariatem zdjęcie, które prezentujemy. Czyżby los kota był w tym momencie przesądzony? Norris rozkłada ręce.
- To możliwe, ostatnio z powodu kryzysu zmniejszyliśmy racje żywnościowe dla naszych pupili w myśl oszczędnościowej akcji „Nie dla psa kiełbasa".
środa, 11 marca 2009
Kto widział Mruczka?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)

Kiedy napiszecie o cięciach w budżecie Knurowa i akcji: "Nie dla Knura pasztet ze szczura."?
OdpowiedzUsuńJak Antynaczelny wyssie wystarczająco palec, by wyszedł taki tekst ;)
OdpowiedzUsuń